XIII Wrzesińskie Dyktando – od kuchni

(0 głosów, średnia ocena: 0 na 5)

graf_008

    44 osoby zdecydowały się w tym roku sprostać ortograficznym pułapkom, jakie zastawił na nich autor XIII Wrzesińskiego Dyktanda - Sebastian Surendra w tekście „Kuchenne cuda-niewidy”.

graf_001

„A nuż, widelec mi się uda” – myśleli zapewne przystępujący do pisania tego dyktanda. Taki fragment znalazł się również w jednym ze zdań dyktanda, tym łatwiejszym – dodajmy. Całość naszpikowana była jednak zwrotami, wyrazami, sformułowaniami i nazwami, których pisownia kryła wiele niespodzianek. W tym roku, oprócz zwycięzców i laureatów z poprzednich lat, w ortograficznej zabawie wzięli udział również inni stali uczestnicy, ale była też duża grupa debiutantów – uczniów wrzesińskich szkół, spośród których trzech najlepszych również będzie nagrodzonych. W ten sposób organizatorzy postanowili zachęcić  najmłodszych do potyczki z ojczystym językiem. Komu udało się popełnić najmniej błędów przekonamy się podczas wręczania nagród 10 listopada o godz. 17.00 we Wrzesińskim Ośrodku Kultury.

graf_009graf_048graf_029graf_010graf_043graf_030graf_031graf_033graf_005graf_012graf_014graf_015graf_018graf_034graf_041graf_057graf_020graf_061graf_068

Poniżej bezbłędnie napisany tekst tegorocznego dyktanda:

Kuchenne cuda-niewidy

Nadwiślańscy zwolennicy in vitro i naprotechnologii, epikurejskiego hedonizmu i nihilizmu Schopenhauera zawieszają te skądinąd nie byle jakie dysputy, gdy pusty żołądek gra żałobny marsz w tonacji a-moll. Po zrobieniu kogla‑mogla, upichceniu spaghetti czy usmażeniu okoniopstrąga nie wracają jednakże do owych rozważań, ale oglądają kuchenne popisy rodaków.

Samozwańczy kulinarni arcymistrzowie prezentują swoje talenty nierzadko postponowane przez jurorów. Z kolei gastronomiczni przedsiębiorcy mający niezły aranżacyjny miszmasz i marniutkie menu liczą, że kuchenne tsunami fundowane przez nader temperamentną blondwłosą restauratorkę sprawi, że w ich lokalu prima sort rozlegnie się rejwach tłumu zgłodniałych nie łachudrów, ale pierwszorzędnych klientów.

Technik zoolog z Suraża, istny quasimodo, dla obejrzenia odcinka ze staropolską kuchnią zrezygnował z hejtowania z bogoojczyźnianym zacietrzewieniem multikulturalizmu i uchodźców. Nadobna bełżyczanka, kochająca artyzm Żylis‑Gary i Menuhina, odłożyła na fotel‑leżankę książeczkę o hydatodach i warżkach, zaparzyła cappuccino, po czym patrzyła na nie najszczęśliwszą minę uczestnika po niedogotowaniu przezeń bakłażanów i jarmużu, co bezlitośnie wytknęli eksperci. Niezgrabna właścicielka dwuipółrocznego chihuahua z Borzechowa, dla której przedwczorajsze przeczytanie „Monachomachii” było nie mniejszym sukcesem niż siedemsetny wirtualny znajomy, chciałaby wystąpić w kulinarnych zmaganiach, choć póki co najlepiej idzie jej przyrządzanie hot dogów. „A nuż, widelec mi się uda” – rozmarza się, wypatrując w śreżodze cumulonimbusów. Mrzygłodzki bohemista, nie pierwszy z brzegu fan Szyszki‑Bohusza i asamblaży Hasiora, tworzący niby‑surrealistyczne bohomazy na dauhańskim półpłótnie, mający w ogrodzie nieszpułki i damarzyki, zauważył, że kilkunastosekundowe zbliżenia nazwy producenta przypraw zauważyłaby nawet jego niedowidząca od lat prababka.

O kulinariach wolał natomiast nie myśleć pewien mikrobiolog, nie lelum polelum, nie męczydusza, ale dusza człowiek z Ulhówka, który z narzeczoną, nie żadną harharą i niezgułą, ale przeuroczą pułtuszczanką, był niedawno na Nizinie Ocko-Dońskiej i placu Menażowym. Chwilowo cierpiący na rozstrój żołądka jegomość, siedząc w pulmanie, obawiał się, że za chwilę podróżująca tym pociągiem szefowa rządu spyta go o ulubione posiłki, a nawet miniwzmianki o jedzeniu mogły mieć dla niego przykre konsekwencje.

Wkrótce jednak i on zatęskni za jedzeniem. Polak głodny to Polak zły, jak mówi przysłowie. A od korzeni wszak nie uciekniemy.

 

 

Copyright © 2004 - 2012 Samorządowa Szkoła Podstawowa nr 6 im. Jana Pawła II we Wrześni.